- Vera...
- a tak, twoja karta – mruknęła. Z torebki wyjęła portfel i wyjęła kartę – proszę
- nie o to chodzi – odparł
- to o co?
- Jestem idiotą – powiedział
- nie zaprzeczę – mruknęła – cześć
- czekaj – powiedział łapiąć ją za ramię
- po co? Żebyś zmieszał mnie z błotem?
- Powiedziałaś, żebym dał ten...ten pierścionek komuś, kogo kocham...a ja...ja kocham tylko jedną osobę...ciebie. Jesteś dla mnie wszystkim...kocham cię maluszku.
- Za późno – wyszeptała płacząć
- Vera, do cholery! Odpowiedz mi na jedno pytanie.
- Ale...
- jedno pytanie – powtórzył
- niech będzie.
- Kochasz mnie? - zapytał zachrypniętym głosem
- Karim...ja....
- wystarczy, że powiesz tak lub nie.
- Kocham – wyszeptała – nawet bardzo – płakała, a jej łzy mieszały się z deszczem. Objłą ją bez słowa, wtuliła się w jego umięśnione ramie. Jej ciało drżało z zimna.
- Wróćmy do domu.
- Nie chcę – odparła
- Kochanie, jesteś przemarźnięta – wyszeptał – będziesz chora
- nie będę... a nawet jeśli, to mam to gdzieś.
- Nie mów tak – odpowiedział
- Karim.... jeśli chcesz, to złożę ten pozew.
- Myślisz, że dam ci rozwód? - zapytał patrząc jej prosto w oczy – nigdy.
- Ale...
- jeśli nie chcesz być moją żoną, musiałabyś mnie zabić żeby nią nie być.
- Możesz coś dla mnie zrobić? - spytała szeptem
- co tylko zechcesz.
- Pocałuj mnie – uśmiechnął się pod nosem, przybliżył swoją twarz do twarzy blondynki, którą objął dłońmi i delikatnie musnął jej usta.
- Tak? - zapytał. Dziewczyna otworzyła oczy i delikatnie uśmiechnęła pod nosem – czy wolisz tak? - spytał i ponownie ją pocałował, deliktanie rozchyliła usta zapraszając jego język do środka. Nie czekał ani sekundy, cicho jękła gdy czule całował jej usta – kocham was – odparł, gdy przerwał pocałunek i położył dłonie na jej brzuszku.
- Karim...ja...ja ciebie też – odpowiedziała
- wracajmy – powiedział.
- Strasznie mi zimno – wyszeptała
- zaraz cię rozgrzeję – uśmiechnłą się i uniósł blondynkę. Oplotła jego biodra nogami, a szyję ramionami. Chwycił walizkę i skierował w stronę wejścia
- zimno – wyszeptał mu do ucha – Karim, zrób coś...
- już maluszku – mruknął – zaraz ci będzie ciepło – wyszeptał wchodząc po schodach. Postawił ją dopiero w łazience.
- Karim...
- cii.. - położył palec na jej ustach. Rozpiął bluzę, którą po chwili zdjął. Zsunłą z niej spodnie
- Kar...
- poczekaj...mówiłem, że cię rozgrzeję – odparł, rozebrał ją. Mimo, że stała przed nim nago, patrzył wyłącznie w jej zapłakane oczy – zaraz ci będzie ciepło – wyszeptał, otworzył drzwi od kabiny. Weszła do środka, a on za nią
- będziesz w ubraniu?
- Wolisz jak jestem bez?
- Nie wiedziałam, że kąpiesz się w ubraniu – wyszeptała. Zdjął z siebie koszulkę, odsłaniając umięśnioną klatkę – a teraz dół
- jesteś strasznie niecierpliwa – mruknął obejmując nagą dziewczynę. Schylił się i zaczął całować jej szyję
- zimno mi – wyszeptała, nie odrywając ust od jej ciała odkręcił wodę. Ciepły strumień spływał na ich ciała. Dziewczyna cicho westchnęła i przytuliła do klatki mężczyzny. Czule ją obją i pocałował w czubek głowy – Karim...
- błagam maleńka, tylko mnie nie przepraszaj.
- Ale...
- to moja wina, a nie twoja. - mruknął – zapomnijmy o tym.
- Chciałam powiedzieć, że cię kocham.
- Ja ciebie też – odparł – chodź, trzeba cię wytrzeć...i załatwić coś jeszcze.
- Co takiego? - zapytała. Zakręcił wodę, wyszli z kabiny, Francuz owinął blondynkę ręcznikiem – będziesz chodzić w tych mokrych spodniach?
- Nie, zaraz je zdejmę, ale pierw ubierz porannik – odpowedział – połóż się i przykryj, okey? Nie chcę, żebyś przez moją głupotę była chora. Zaraz się przebiorę i przyniosę ci coś do picia. Wolisz gorącą czekoladę czy...
- powinnieneś wiedzieć, że zawsze wybiorę to co ma czekoladę w składzie.
- Jesteś niemożliwa – zaśmiał się. Przebrał się w dres i zszedł na dół. Blondynka weszła do garderoby i otworzyła szufladę na samym dole. Przeglądała kusą bieliznę – co robisz?
- Yyy....szukam czegoś?
- A czego konkretnie? - zapytał
- gdzieś miałam taki czarny sportowy stanik...taki z różowymi zakładkami – powiedziała
- to ten? - spytał biorąc rzecz do ręki
- tutaj jest – uśmiechnęła się – jeszcze wezmę koszulkę, sięgniesz tą z Olympique?
- Z którego sezonu? - zapytał
- ale zadałeś pytanie...tą niebieską – wskazała
- proszę – podał jej koszulkę – a tak naprawdę to czego szukałaś – spytał gdy wrócili do łóżka
- Karim, tylko się nie śmiej. W nic się nie mieszczę, kiedyś spędzaliśmy wieczory trochę inaczej. Albo jak wracałeś to...
- pamiętam co robiliśmy – przerwał jej – maleńka, jesteś teraz...
- wiem! Orgomna, nieatrakcyjna i w nic się nie mieszczę, doskonale wiem, że jakby pomalowali mnie na czarno i stanęłabym obok opony od tira, to nikt by nie widział różnicy.
- Przestań tak mówić – odparł śmiejąc się – chciałem powiedzieć, że jesteś w ciąży i jest to coś wspaniałego, pomyśl o tym że niedługo po tym domu będą biegać dwie śmiejące się istotki, które będą nasze w stu procentach. Posłuchaj tego – powiedział wyjmując telefon, poszukał czegoś i włączył. Z głośnika było słuchać bicie serc. Twarz blondynki złagodniała, uśmiechnęła się pod nosem i spojrzała na brzuch – widzisz, są wspanialsze rzeczy od seksu.
- Wiem, ale jesteś facetem i....
- Znam swoją płeć i niedługo będę tatą dwóch dziewczynek, które będą podobne do ciebie
- nie, do ciebie i nie wiadomo czy to dziewczynki.
- Dlaczego mają być podobne do mnie? A na dodatek, jedno na pewno ma coś o tobie, skoro nie chce, że tak powiem pokazać tego co ma między nogami.
- Co miałeś na myśli? - oburzyła się
- nie chodziło mi o twoje nogi i to co jest pomiędzy nimi. Tylko o to, że też byłaś tajemnicza i zawsze byłaś dla mnie zagadką...piękną zagadką....napij się
- nie jest gorące?
- Nie, nie jest. - uśmiechnął się
- z czego się śmiejesz?
- Przypomiały mi się czasy, gdy mieszkalismy w Lyonie. Po meczu zabrałem cię na kawę.
- " - to co idziemy? - spytał podchodząc do blondynki
- a nie jesteś zmęczony?
- Byłem, ale już jest okey – odparł – nie idziemy szaleć, tylko chcę cię zabrać do kawiarni.
- Do której?
- Hmm...pijalnia czekolady jest już zamknięta, to może pojedziemy do tej małej kawiarni, niedaleko starego miasta?
- No dobra – uśmiechnęła się. Chwycił ją za rękę i razem weszli na parking – Karim?
- A może masz ochotę na spacer? Albo pojedziemy na wzgórze, a kawę weźmiemy na wynos
- jeśli kawa na wynos, to tylko ta z Mc'Donalds. A przy okazji kupimy lody.
- No dobrze – szepnął. Pół godziny później siedział na ławce, a na jego kolanach siedziała blondynka – zamiast kolejnej porcji lodów wolałbym dostać buziaka.
- Jednego? - spytała, nie odpowiedział, tylko zamknął oczy i delikatnie odchylił głowę. Vera, przygryzła dolną wargę i przybliżyła się, delikatnie pocałowała jego usta, odwzajemnił pocałunek. Odsunęli się do siebie i wymienili uśmiechy – co się dzieje?
- Nic takiego – mruknął – chyba będzie padać – dodał
- nie zmieniaj tematu, nie jesteśmy z cukru, nawet jak zmokniemy, to nic się nie stanie.
- No dobra, tylko do auta jest kawałek drogi.
- Nie marudź – odparła – tylko powiedz o co chodzi.
- Verka, od kiedy jesteśmy razem?
- Pół roku? Jakoś tak, nie powiem ci dokładnie.
- No właśnie, pół roku. Jesteś cudowna. - odparł – kropi czy mi się wydaje?
- Kropi, ale to pewnie chwilowe -powiedziała pijąc kawę
- No nie wiem – odparł – ubierz moją bluzę
- po co? Powiedz o co chodzi – powiedziała
- Vera nie żartuję, zanosi się na - powiedział i zaczęło padać – deszcz – dokończył
- nie pada aż tak mocno – odparła – jak się całowaliśmy, to deszcz ci nie przeszkadzał
- wtedy się cał... - nie skończył, dziewczyna przywarła do jego ust, objął ją mocniej przyciągając do siebie, trzymała jego twarz w dłoniach, nie pozwalając mu przerwać pocałunku. Delikatnie rozchyliła usta, dając znak, by ich języki się złączyły. Deszcz padał coraz mocniej, towarzyszyło mu grzmienie. Jedną rękę przeniósł pod nogi i wstając z ławki uniósł dziewczynę.
- Co robisz? - spytała, gdy przerwała pocałunek
- nie widzisz pada i to dosyć mocno.
- Możesz mnie postawić, potrafię iść – odparła machając nogami
- dobra – mruknął stawiając ją na ziemi – chodźmy
- boisz się burzy?
- Nie, nie chcę, żebyś zmarzła, zmokła i na koniec zachorowała
- dlaczego się tak o mnie troszczysz? - spytała zatrzymując się
- bo mi na tobie zależy. I to cholernie zależy. - odparł patrząc się jej w oczy
- Karim czy.... czy ty...
- daj spokój, nie zachowuj się jak przedszkolak, który nie widział deszczu. Chodź – pociągnął ją za rękę, nie odpowiedziała, tylko szła obok niego. Zaczynało padać co raz mocniej, skuliła się i przybliżyła do chłopaka – mówiłem, że będzie padać, chodź pobiegniemy
- nie będę biec po tych kałużach – odparła – nawet nie myśl, że będziesz biec ze mną na plecach, nie mam zamiaru leżeć w błocie.
- To chociaż ubierz moją bluzę – powiedział
- po co? - zaśmiała się – po prostu chodź – objął ją ramieniem i doszli do auta
- zmarzłaś? - zapytał odpalając silnik
- bardzo – odparła pocierając dłonie
- pojedziemy do mnie. Jest bliżej, a jak się wygrzejesz i przestanie padać zawiozę cię do domu. Może być?
- Oczywiście – szepnęła. Kilka mint później wchodzili do domu chłopaka
- gdzie twoi rodzice? I rodzeństwo.
- Zapomniałem ci powiedzieć, że pojechali dziś rano na wakacje i cały dom jest tylko dla mnie, czyli cały tydzień spędzony w ciszy. Chodź do mojego pokoju – uśmiechnął się
- i jeszcze coś mi powiesz, bo nadal nie wiem o co chodzi.
- Zdejmij wszystko – odparł – dam ci swoje rzeczy, zrobię ci kakao i przykryję kocem
- a potem powiesz o co chodzi, bo wiem, że coś kręcisz. - przerwała mu, nie odpowiedział, tylko podał jej kilka rzeczy, a sam zszedł na dół. Ubrała się, a mokre rzeczy odwiesiła. Usiadła na łóżku po turecku, czekając na powrót chłopaka.
- Proszę kochanie – powiedział podając jej kubek – znaczy Verka.
- Z herbem klubu?
- Mam jeszcze kilka takich – odparł drapiąc się po głowie, napiła się i odstawiła kubek
- Karim, co się dzieje? - zapytała chwytając go za rękę
- przebiorę się, okey? - mruknął, wyciągnął z szafy spodnie od dresu i dużą koszulkę, przebrał się i ponownie usiadł niedaleko blondynki – Vera rozmyślałem, nad tym od dłuższego czasu...bo ja...chcę kupić apartament – wypalił
- co?
- no wiesz, chcę się przeprowadzić, mieszkać sam. Żeby kumple z drużyny się ze mnie nie śmiali, żebyśmy mogli na spokonie spędzać czas, sam na sam. Tylko ty i ja.
- Chcesz się przeprowadzać przed maturą?
- Dlaczego nie? Będziemy się uczyć w ciszy i spokoju.
- Jak chcesz, to twoje pieniądze – wzruszyła ramionami – ale nie o to chodzi, prawda?
- Jak ty dobrze mnie znasz – wyszeptał – Vera, ja....chciałem ci coś powiedzieć...coś ważnego...może to zmienić to co teraz nas łączy, ale mam nadzieję, że nie, bo zależy mi na tobie i nawet nie wiesz jak bardzo....Vera możesz mnie znienawidzić, ale ja...ja nie myślę, ja to wiem i czuję... - przerwał i głośno westchnął - kocham cię...jak chcesz to możemy się... - nie dokończył bo przerwała mu pocałunkiem
- ja ciebie też – wyszeptała mu w usta."
- pamiętam – wyszeptała – a mówiłeś, że coś musisz załatwić.
- Dokładnie – powiedział i wstał z łóżka. Podszedł do blondynki i usiadł obok niej
- co robisz? - spytała, gdy wziął ją za rękę i pocałował
- Verka, wiem że jesteśmy małżeństwem. Chcę żebyś nosiła ten pierścionek - powiedział, nie odpowiedziała, tylko przybliżyła się do niego i objęła jego szyję. Pocałowała jego nagie ramię – wolałbym żebyś pocałowała mnie w usta – uśmiechnęła się i spojrzała na jego ciało
- przypakowałeś?
- Trochę – mruknął – chcę popracować nad brzuchem
- ale nie przesadzaj, żebyś nie wyglądał jak iron man.
- Spokojnie – wyszeptał – chcę ci się podobać
- ale bez tego mi się podobasz – odparła sunąc palcem po lini mięśni
- zrobisz coś dla mnie? - zapytał zachrypniętym głosem
- co takiego?
- Ubierzesz obrączkę?
- Nie – odparła, jego uśmiech momentalnie zszedł z twarzy, która zrobiła się blada.
- a..a..ale..c..co?
- Przecież noszę dwie obrączki – zaśmiała się – tą z dnia ślubu i tą, którą dałeś mi w drugą rocznicę, na masce samochodu o wschodzie słońca.
- Nie strasz mnie maluszku – odarł, zbliżyła się do niego i wyciągnęła dłoń – nagi paluszek?
- Nawet bardzo – powiedziała słodko. Usmiechnął się i wziął do ręki obrączki, włożył je na jej palec i spojarz głąboko w oczy. Przegryzła dolną wargę i nagle syknęła – co jest?
- Dzieci bawią się w tatusia.
- Kopią -uśmiechnął się, podwinął koszulkę i położył dłonie na brzuszku – ale fajnie, cześć malutkie – powiedział do brzucha – mam mówić do pępką?
- Pierw musisz podłączyć słuchawkę.
- Bardzo śmieszne – mruknął – mamusia sobie żartuje z taty, ale nie martwcie się tym. Zaraz wam poczytam. Tylko musicie coś wybrać. Umówimy się, że dwa kopnięcia to tak, a jedno to nie. Czy wolicie, żebym sam wybrał, bo chyba jeszcze nie umiecie liczyć.
- Kochanie – wyszeptała
- nie przeszkadzaj, rozmawiam z moimi córeczkami
- mówiłam ci, że jeszcze nie wiadomo czy to dwie dziewczynki.
- Verka, nie bądź zazdrosna, później się tobą zajmę, teraz poczytam moim dzieciom.
- Twoim?
- Oczywiście – zaśmiał się – gdyby nie ja, to nie byłoby brzuszka, ty mi dzieci urodzisz i nie będziesz nam potrzebna.
- Rozumiem, że ty będziesz karmić dzieci.
- Nie no Verka, ty masz cycuszki – wyszczerzył się
- powiedziałeś, że nie będę wam potrzebna.
- Maluszku, przecież wiesz, że cię kocham.
- Jesteś niemożliwy – pokręciłą głowąDwa miesiące później
- KARIM! - krzyknęła będąc w garderobie
- Idę – odparł – co się dzieje?
- Sięgniesz te buty?
- Nawet ci je ubiorę – uśmiechnął się – a jak się czujecie?
- Dobrze, mam nadzieję, że w końcu dowiemy się czy to chłopiec czy dziewczynka.
- Też mam taką nadzieję. Rodzimy za niecałe dwa miesiące. Przydałoby się zrobić drugi pokój, bo jeden jest już wykończony i nawet ubranka są w szafach.
- Nadal myślisz, że to chłopiec?
- Ja to czuję – powiedział kładąc dłoń na brzuchu – będzie mały Karim, zobaczysz.
- Dlaczego ten brzuch musi być taki duży? - szepnęła
- Verka, jesteś w ciąży z bliźniakami, masz o jeno dziecko więcej – zaśmiał się
- śpiąca jestem – mruknęła opierając się o mężczyznę
- nie mogłaś spać?
- Nie. Jak się położyłam na prawą stronę, to Lea kopała, bo ziomek na niej leżał, a jak położyłam się na lewą, to ziomek kopał, bo Lea mu przeszkadzała. Na plecach spać nie mogę, a na brzuchu nie ma jak.
- Jeszcze trochę – szepnął obejmując ją ramieniem
- boję się porodu – mruknęła
- ja też – wyszeptał – ale będę przy tobie.
- Tylko nie padnij – zaśmiała sięDwie godziny później
- czemu ten idiota nie jedzie – warknął
- uspokój się, nie każdy jeździ jak ty – odparła
- a jak ja jeżdżę?
- Jak wariat, od kiedy jestem w ciąży jeszcze się powstrzymujesz, ale tak, to jak wariat
- nie przesadzaj – mruknął obrażony – nigdy nie zrobiłbym wam krzywdy, doskonale wiesz że was kocham – powiedział kładąc dłoń na kolanie blondynki – jeszcze kilka chwil i zobaczymy nasze dzieci, jeśli jesteś lub będziesz zmęczona, to powiedz. Nie pojedziemy do sklepu. Zrobimy to kiedy indziej, albo po prostu zamówimy przez internet.
- Kochanie, ciąża to nie choroba. Czuję się świetnie, tylko brzuch jest trochę za duży.
- I jeszcze urośnie – szepnął parkując samochód pod kliniką – pomóc ci?
- Nie dziękuję, jakoś sobie poradzę – odparła. Odpięła pas, chciała otworzyć drzwi, ale piłkarz ją wyprzedził – jesteś niemożliwy – zaśmiała się. Weszli do środka i lekarz zaprosił ich do gabinetu. Wskazał miejsce, na którym położyła się blondynka, obok usiadł Karim.
- Jak się pani czuje? - zapytał
- dobrze, tylko nie mogę spać.
- Dzieci kopią?
- Tak, albo jedno, albo drugie, zależy na którym boku się położę.
- Coś zaradzimy – uśmiechnął się – a teraz zobaczymy maluszki.
- Dwie dziewczyny? - zapytał piłkarz
- po lewej mamy dziewczynkę – powiedział
- to moja Lea – odparł dumnie piłkarz – a druga dziewczynka to będzie Layla, ale mam nadzieję, że będzie to chłopiec.
- Proszę spojrzeć tu – wskazał na ekran – w końcu maluch zdradził swoją płeć.
Doszła do bramy,
gdy trzymała klamkę usłyszała jak drzwi otwierają się z
głośnym hukiem. Piłkarz stał w drzwiach, po chwili podbiegł do
niej
Niedługo Naughty Girl :)
Jejku cudownie ❤
OdpowiedzUsuńKocham tego bloga i to opowiadanie. ♥♥♥ Czekam na nughty girl
OdpowiedzUsuń